Z naukowego punktu widzenia
Rozważania na temat kolędy świataSalzburski dramaturg i pisarz muzyczny, prof. Gottfried Kasparek, jest między innymi kierownikiem artystycznym odbywającego się w Mattsee letniego festiwalu „Diabelli-Sommer”. Przed zbliżającym się dwusetnym jubileuszem powstania kolędy, przyjrzał się dokładnie „Cichej nocy“ i wyjaśnia, na czym polega jej fenomen. Niewielu jest w stanie oprzeć się jej urokowi. A dlaczego? Na wytłumaczenie jest kilka interesujących teorii.
Z okresu dzieciństwa spędzonego w Wiedniu pamiętam wspólne śpiewanie „Cicha noc“ przy choince przed obdarowaniem się prezentami. Kolęda była stałą częścią świąt i pozostała nią do dziś. Piękne śpiewy, które sprawiają radość. Nawet wtedy, kiedy wykonanie pozostawia wiele do życzenia. W pamięci pozostał mi przede wszystkim głośny i surowy baryton mojego ojca. To nic nie szkodzi, muzyka to wytrzyma. Później, w Salzburgu, była oryginalna, czterogłosowa wersja z trio smyczkowym, na dwa rogi i organy, która tak bardzo mnie zafascynowała. Pochodzi ona spod pióra kompozytora, Franza Xavera Gruber, który doczekał za życia światowego sukcesu swojego arcydzieła, który mieszkał już wtedy w Hallein i poświęcał się muzyce sakralnej. Tutaj pieśń jest małą, uroczą, klasyczną kantatą.
Jak to często bywa, powstanie dzieła było szczęśliwym przypadkiem, do którego w zasadzie bardziej pasuje określenie „szczęśliwy wypadek”. W dzień poprzedzający Boże Narodzenie kościelny pozytyw w Oberndorfie, na przedmieściach oderwanych dwa lata wcześniej od macierzystego miasteczka Laufen, odmówił posłuszeństwa. W tej sytuacji miejscowy ksiądz i organista zaimprowizowali kolędę na wieczorną pasterkę. Autor słów, ksiądz Joseph Mohr, pochodził z ubogiego środowiska w Salzburgu i był zaangażowanym społecznikiem. Potrafił grać na gitarze i obdarzony był przez naturę pięknym tenorem. Kompozytor, syn tkacza lnu z Górnej Austrii, był nauczycielem i „Regenschori” w salzburskiej prowincji. „Regenschori” – tak nazywano w katolickiej Austrii i Bawarii osobę prowadzącą chór kościelny.
Słowa napisał Mohr już w 1816 roku w Mariapfarr, w salzburskiej prowincji Lungau. Melodia zawdzięcza swoje powstanie również inicjatywie tegoż księdza. To, co rozbrzmiało po raz pierwszy w wigilijny wieczór 1818 roku, zaintonowane przez Mohra i śpiewane basem przez Grubera, z towarzyszeniem gitary, stało się jedną z największych sukcesów w historii muzyki. Człowiek, który krótko później przyjechał naprawiać organy, zabrał kolędę do Tyrolu, do swojego rodzinnego Zillertalu, który do dzisiaj należy do salzburskiej prowincji kościelnej. Tam, w Fügen, została zaśpiewana najpewniej już w Boże Narodzenie 1819 roku. Pieśniarze ludowi z doliny Zillertal przyczynili się do rozsławienia kolędy, najpierw na starym kontynencie, a wkrótce także w Nowym Świecie. W wielu interpretacjach. Sam Gruber napisał kilka wersji kolędy. Ale podstawą jest to, co najważniejsze.
To pełna prostoty kołysanka w niosącym rytmie siciliany. Mówi się o nim, że jest czuły i pełen melancholii. W okresie baroku i klasyki wykorzystywano go w idyllach pasterskich, nie tylko sakralnych, także świeckich. Dla przykładu Pamina śpiewa w „Czarodziejskim flecie“ Mozarta swoją cudowną arię opłakującą rzekomo utraconą miłość właśnie w tym rytmie. W przeciwieństwie do tego, Joseph Haydn w swoim oratorium „Stworzenie“ chwali nią wiosnę. Z pewnością Gruber znał sakralne siciliany ze swojej codziennej pracy w kościołach w Arnsdorfie i Oberndorfie, prawdopodobnie także te J.S. Bacha, braci Haydn i Mozarta. Wzorów jest wiele, ale spójność tekstu i muzyki jest dziełem Mohra i Grubera.
Pieśń jest napisana w języku niemieckim, melodia – w najlepszym tego słowa znaczeniu -ludowa, rytm przypomina grane na dudach melodie sycylijskich pasterzy. Tekst daje się łatwo przetłumaczyć. Magii głębokiej kompozycji nie mogli się oprzeć nawet ludzie przynależący do innych religii lub uznających się za ateistów. Ma to związek z faktem, że w niej odzwierciedla się siła wydarzeń betlejemskich ujęta w prostych słowach i motywach. I w tym, że muzyka nie brzmi triumfująco, a poruszająco. Niektórych ludzi wzrusza do łez, co zapewne leży w rytmie sugerującym melancholię. Również Pamina płacze, można powiedzieć, przez śpiew. W innych wywołuje raczej uśmiech szczęścia Można się przy niej nawet uśmiechać przez łzy. Pieśń nie jest liturgiczna i surowa, to pieśń miłosna dla nowo narodzonego dzieciątka. To pieśń pokoju, z której przebrzmiewa uduchowienie, przełamująca granice. Ponadczasowa. Należy do wszystkich ludzi dobrej woli na całym świecie.
(Przemyślenia profesora Gottfrieda Kasparka)